sobota, 15 sierpnia 2015

After the summer

Czułam jak makijaż, zmieszany ze łzami spływa po mojej szyi i dekolcie, pozostawiając smugi na moim ciele. Prysznic koił nie tylko nerwy, ale i zwykły, fizyczny ból. Gdzieś poniżej lewej piersi woda mieszała się z krwią sączącą się z płytkiej, ciętej rany. W całym tym bałaganie musiałam przypominać pobitego, smutnego klauna, który ukrył się za zasłoną prysznicową przed całym światem.
Krople wody spływały po mojej twarzy, oblepiając ją włosami, ale nie miałam siły nawet na to, by je odgarnąć. Zamknęłam oczy i uciskałam ranę, choć mózg krzyczał, żebym zostawiła obolałe miejsce w spokoju.
Nie wiem ile czasu tak spędziłam. W końcu leki przeciwbólowe zaczęły działać na stłuczone żebra i powoli byłam w stanie doprowadzić się do porządku. Cukierkowy zapach tanich kosmetyków sprawiał, że nie mogłam odpłynąć myślami zbyt daleko.
Kiedy zdecydowałam, że pora zakończyć to użalanie się nad sobą i wyszłam spod prysznica od razu dostrzegłam, że w zaparowanym lustrze ktoś narysował palcem groteskowo szeroki uśmiech na wysokości moich ust. Dużo niżej widniało lakoniczne "Przepraszam -J"
Zmarszczyłam brwi na ten widok i w pośpiechu parę przedramieniem, przez co musiałam zmierzyć się z kolejnym kiepskim widokiem - własnym odbiciem.
Resztki makijażu w kącikach oczu, rozcięta warga i siniak na obojczyku. Do kompletu brakowało tylko wyrwanych włosów, co na szczęście mnie ominęło.
Sięgnęłam po apteczkę i zakleiłam ranę na boku. Nie było się co bawić w szycie, była płytka i gdybym tylko nie naruszyła jej przy wstawaniu z łóżka, pewnie byłaby w lepszym stanie. Na siniak rozciągający się pod nią nie było co poradzić.
"Cholera trafiłaby szklane stoliki. Co podkusiło mnie, by taki kupić?"
Wciągnęłam na siebie czerwoną, koronkową koszulę nocną i czarny, puszysty szlafrok, rozczesałam włosy i związałam je w warkocz, byle nie przeszkadzały.
Robiłam wszystko niczym automat, przestając powoli zwracać uwagę na otoczenie i gubiąc się w myślach.
Miałam zamiar pomaszerować prosto do kuchni i znaleźć słoik masła orzechowego, albo chociaż lodów, albo czegokolwiek co ma przeciwbólowe działanie na psychikę, ale zauważyłam, że w sypialni pali się nikłe światło.
Westchnęłam ciężko, nie wiedząc czego oczekiwać. Przede wszystkim byłam zmęczona i nie miałam ochoty na powtórkę z wczorajszej... sprzeczki.
 - Myślałam, że ma mnie pan dość, panie Jay. - Rzuciłam, siląc się na obojętny ton, nim jeszcze dostrzegłam muskularną sylwetkę, siedzącą na łóżku.
- Przepraszam. - Zastanawiałam się, czy szczerość, którą słyszę spreparował mój mózg, czy jego socjopatia.
- Ależ nie masz za co... Miałeś nie wracać. - Mnie samej trudno było ukrywać emocje. Lodowatą wściekłość. Ślepy gniew.
- Harley, cukiereczku. Dobrze wiesz, że nie mówiłem tego... na poważnie. - Głos mężczyzny był uwodzicielsko niski, choć w jakiś dziwny sposób nie pasował do tej postury, jak gdyby był wymuszony.
- Pogubiłam się już w twoich żartach. - Oparłam się o framugę drzwi i spojrzałam w sufit.
- Dlatego przyszedłem. Żebyśmy wszystko sobie wzajemnie wytłumaczyli, tak? - Wyciągnął do mnie dłoń. - Harley...
Gdyby to był jakikolwiek inny dzień, pewnie trzasnęłabym drzwiami na odchodne, przysięgam. Gdybym nie była tak zmęczona, gdybym nie potrzebowała kogoś, kto pozwoli mi się uspokoić, gdybym...
Podeszłam o dwa kroki i dotknęłam jego dłoni, a on delikatnie usadził mnie na swoich kolanach.
Pozwalałam mu na to. Nie byłam jego marionetką, chciałam tylko wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. "Każdy zasługuje na drugą szansę..."
- Laleczko, nie chciałem cię skrzywdzić, nie wiem co we mnie wstąpiło, przysięgam. - Ostrożnie dotknął mojej twarzy, zawieszając na chwilę wzrok na spuchniętych, rozciętych ustach.
Trudno było mi porzucić dystans, przyglądałam mu się w bezruchu, myśląc o tym, że rzuca dość odważne słowa, jak na kogoś, kto uderzył mnie w twarz zaledwie kilka godzin temu.
- Przepraszam. Zrozumiem jeśli nie odzyskam już twojego zaufania. -  Ten niski, uwodzicielski głos niespodziewanie zaczął się łamać.

Kłótnia przerodziła się w awanturę ledwie w ułamku sekundy, kiedy poczułam się fizycznie zagrożona jego bliskością i próbowałam go od siebie odepchnąć. Jay nie tolerował takiego zachowania. Niemal od razu przyparł mnie do ściany, przytrzymując mnie w miejscu silnym uściskiem na ramieniu. Mogłabym przysiąc, że uniósł mnie nad podłogę. Szarpałam się, klnąc w niebogłosy, ale on tylko śmiał się z moich próżnych wysiłków. Któreś z przekleństw wybitnie mu się nie spodobało i wytrąciło go z równowagi na tyle, żebym mogła odepchnąć go z całej siły. Pociągnął mnie za sobą i oboje upadliśmy wprost na stolik kawowy. Spory odłamek szkła rozciął moją koszulkę, ale nie zdążyłam nawet poczuć bólu, kiedy Joker zepchnął mnie z siebie na podłogę i próbował się podnieść.
To wszystko zaszło za daleko. Jakiś instynkt kazał mi natychmiast uklęknąć wśród odłamków szkła, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, ale mężczyzna tylko warknął, że mam go nie dotykać i uderzył mnie w twarz.
Byłam wściekła, zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z salonu tylko po to, żeby Joker stanął w drzwiach sypialni i odciął mi drogę ucieczki.
- Harley! - Zdawał się być w szoku. Po prostu tam stał, jak wryty, a ja czułam jak mój policzek pulsuje z gorącego bólu.
Dopiero wtedy poczułam krew sączącą się z mojego boku i oblepiającą rozciętą koszulkę. Zobaczyłam na jego rękach mnóstwo drobnych skaleczeń, marynarka była poszarpana i w odłamkach szkła, ale ochroniła go przed najgorszym.
Przebiegłam obok niego, popychając go na framugę, a on nie starał się mnie zatrzymać. Krzyczał tylko coś o tym, że odchodzi, że ma dość mnie i tego wszystkiego, że...
Nie słyszałam co mówi, kierując się prosto do kuchni i w moich fantazjach już przeszukując szuflady w poszukiwaniu ostrych narzędzi. Na szczęście spełnił swoje groźby o odejściu, zostawiając mnie samą na zimnych kafelkach, duszącą w sobie łzy.


"Gdybym tylko go nie zdenerwowała, gdybym nie była taka impulsywna. To była nasza wina, nie tylko jego..."
- Jay... - Oparłam głowę na jego ramieniu. I nie musiałam mówić nic więcej. Czułam jak oboje powoli odzyskujemy spokój. Byłam zbyt zmęczona, by się na niego złościć. Kiedy tak tuliłam się do jego torsu, a on leniwie wodził dłonią po moich plecach trudno było mi uwierzyć w to, co działo się w nocy. 
- Chciałem kupić ci kwiaty ale żadna kwiaciarnia nie była jeszcze czynna... - Usłyszałam tuż za swoim uchem.
Zaśmiałam się cicho. Mogła być ledwie szósta rano, straciłam poczucie czasu przez wszystko, co się działo.
- Może póki co znajdziemy karton lodów, rozwalimy się na kanapie i pooglądamy... cokolwiek leci na kablówce o tej drakońskiej porze?

środa, 5 sierpnia 2015

Origins pt. 3

Nie wiedziałam, że łóżka w tym miejscu są aż tak niewygodne. Obudziłam się na jednym z nich, przytarganych wprost do magazynu przez pana Jay specjalnie dla mnie. Jego nie było w zasięgu wzroku, więc postanowiłam pobuszować w rzeczach odebranych osadzonym i znaleźć dla siebie coś wygodniejszego i atrakcyjnego do ubrania.
Muszę przyznać, że nie było to łatwe w stertach często brudnych i zakrwawionych męskich koszul. Wyrzucałam ze skrzyń wszystko, co uznawałam za przydatne wprost na podłogę. Co jakiś czas traciłam wątek i zastanawiałam się czego właściwie szukam. Narobiłam niezłego bałaganu ale w końcu udało mi się znaleźć trampki, dwie, niepodarte pończochy (to nic, że były z różnych kompletów), jeansowe shorty, które ktoś chyba własnoręcznie pofarbował na dwa różne kolory, trochę przyciasny t-shirt i zbyt wielką, czerwoną bluzę jakiejś zapomnianej drużyny sportowej.
- Wyglądasz jak gigantyczny cel. - Usłyszałam za sobą, kiedy próbowałam spiąć włosy paskiem materiału.
- Zbyt prowokująco? - Zapytałam, niewinnie, odwracając się do mojego ptysia.
- O nie, tego nie mógłbym ci zarzucić. - Zlustował mnie wzrokiem na tyle bezczelnym i wygłodniałym, że poczułam gorący dreszcz wzdłuż kręgosłupa. A może coś zupełnie innego...
- Harley, musisz umierać z pragnienia. - Joker usiadł na jednej z większych skrzyń.
- Zgadza się, panie Jay. - Instynktownie oblizałam spierzchnięte usta i starałam się złapać jego wzrok, ale był zbyt zainteresowany stertami śmieci, jakie wyrzuciłam z pudeł.
- Całe szczęście, że możemy zwiedzić to miejsce od kuchni, prawda? - Skinął na mnie i nie musiał robić nic więcej, bym poszła z nim korytarzami okupowanego Arkham.
Powinniśmy chyba uważać na to, by nas nie zauważono, ale ufałam Jokerowi na tyle, że w tym rzucającym się w oczy stroju paradowałam o pół kroku za nim, głównym hallem, wprost do skrzydła rekreacyjnego.
Znałam tą drogę, ale czułam się, jakbym przechadzała się nią po raz pierwszy. Wszystko wydawało się takie nowe, ostre i intensywne. Zupełnie, jakby ktoś zmienił to miejsce specjalnie dla nas.
Rozglądałam się wokół, rozkojarzona, za którymiś z kolei drzwiami gubiąc mojego przewodnika.
- Panie Jay? Ptysiu? - Zawołałam za nim, przyspieszając kroku. Nie odpowiedział, ale słyszałam kogoś tuż za zakrętem.
Niemal nie wbiegłam na uzbrojonego po zęby antyterrorystę.
Uskoczyłam na sam jego widok, z szybkością, jakiej bym się po sobie nie spodziewała. Ze strachu nie wydałam z siebie nawet pisku.
Mężczyzna strzelił ostrzegawczo.
Czułam jak adrenalina rozszerza mi źrenice, a instynkt podpowiada, żeby walczyć. Już miałam na niego wyskoczyć, kiedy mężczyzna zdjął maskę i upadł na kolana, jakby powaliły go... strzałki usypiające.
Na końcu korytarza stał Joker, z wycelowaną w przestrzeń szpitalną bronią.
Pobiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
- Ocalił mi pan życie, panie Jay! - Pisnęłam.
- Chciałaś na niego wyskoczyć? - Zapytał, zupełnie ignorując moją reakcję.
- Chciał mnie zastrzelić! - Usprawiedliwiałam się.
- A ty nie chciałaś uciec! Żałuję, że tego nie zobaczyłem. Chciałaś wyskoczyć na dwumetrowego gościa z karabinem? Co niby mogłabyś mu zrobić? Zagłaskać go na śmierć? - Joker oswobodził się z mojego uścisku i śmiał się w głos, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś inny zdoła usłyszeć co dzieje się w tej okolicy.
- Trenowałam akrobatykę.
- Zrobiłabyś szpagat grozy? Salto motrales?
- Albo po prostu mogłabym wskoczyć mu na ramiona i złamać kręgosłup? - Wzruszyłam ramionami, niezbyt już zainteresowana byciem obiektem jego żartów.
Jego śmiech stał się nieco bardziej przenikliwy, jakby moja odpowiedź była kiepskim żartem.
- Liczyłem na to, że został ci jeszcze jakiś instynkt samozachowawczy, ale widzę, że i od niego cię uwolniłem. Jesteś niesamowita. - Mężczyzna objął mnie ramieniem a ja spojrzałam na niego zastanawiając się, czy jestem w wystarczającej formie, żeby z dwukroku wskoczyć mu na ramiona i złamać kręgosłup.  Hipotetycznie oczywiście. Był podobnej postury co obezwładniony mięśniak.
- Nie wierzysz, że bym to zrobiła? - Odsunęłam się.
Nie spodobało mu się to, ale chociaż zdołałam go zaintrygować.
- Zabiłaś kiedykolwiek człowieka, Harley? - Zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
- Zabiłabym, gdybym musiała się obronić.
- Nie o tym mówię.
Zdawał się być mną... zawiedziony? Nie chciałam być dla niego ciężarem, nie chciałam pokazać mu, że jestem niezdolną do niczego damą w opałach, za którą trzeba biegać z bronią i ocalać ją przed każdym osiłkiem. Wiedziałam, że mogłabym sobie poradzić, wiedziałam.
Ledwie odszedł ode mnie o krok, a ja cofnęłam się do bezwładnego ciała, leżącego twarzą do ziemi i uklękłam na wysokości jego ramion, trzymając głowę mężczyzny pomiędzy nogami.
- Daj spokój, dziecino, nie próbuj udowadniać czegoś, czego nie zdołasz.
Nawet nie patrzyłam na Jokera. Zawód i chłód w jego głosie sprawiały, że tym bardziej miałam ochotę ukręcić łeb temu antyterroryście, przez którego wyszłam na słabą idiotkę.
- Harley?
Słowa już do mnie nie docierały. Złapałam z całych sił za głowę, jakby była zaledwie kawałkiem mięsa i szarpnęłam nią raz, a porządnie. Coś strzyknęło głośno, niemal przyprawiając mnie o mdłości, ale zamiast fajerwerków i mrocznego kosiarza dostrzegłam, że mężczyzna otwiera oczy z przerażeniem.
Roześmiałam się.
Nie była to może najodpowiedniejsza reakcja, ale miałam ochotę śmiać się i śmiać z tego, że nie mogłam złamać mu karku.
Śmiałam się głośno, kiedy ponownie, tym razem mocniej szarpnęłam jego głową pod dziwnym kątem. Mięśniak nie zamknął oczu, już nie mógł.
Śmiałam się nadal, zsuwając się z tężejącego pode mną ciała, głośnym śmiechem, jakby nie do końca należącym do mnie.
Śmiałam się wciąż, kiedy podniosłam wzrok i zobaczyłam szczerą dumę w oczach Jokera, obserwującego to wszystko z dystansem.
Drżałam ze śmiechu, kiedy poczułam, że po policzkach wcale nie płyną mi łzy szczęścia.

sobota, 1 sierpnia 2015

Origins pt. 2

    Obudziłam się z przerażeniem zdając sobie sprawę, że nadal jestem w szpitalu Arkham. Czułam nieznośne pieczenie, jakbym była poparzona na całym ciele, ale to było jedno z moich mniejszych zmartwień. Zdałam sobie sprawę, że w placówce opanowanej przez osadzonych jestem prawdopodobnie jedynym pracownikiem medycznym w dodatku przypiętym do stołu skórzanymi pasami.
Desperacko próbowałam rozejrzeć się wokół, ale mój kark był niesamowicie sztywny, przez co uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch.
- O mało nie złamałaś sobie kręgosłupa w tym zbiorniku. Nikt nie kazał ci skakać na główkę, Harley... - Głos Jokera był gdzieś za mną, przerywany metalicznymi odgłosami, których źródła nie znałam.
    "Zabije mnie. On mnie zabije."
Dopiero teraz uświadomiłam sobie powagę i nieuchronność tej sytuacji.
Joker przede wszystkim był niebezpiecznym seryjnym mordercą, dlaczego miałby oszczędzać mnie. Dlaczego mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że odrobina empatii...
Czułam jak serce wali mi w piersi z taką siłą, że gdyby nie pas poniżej moich ramion, prawdopodobnie wyskoczyłoby wprost przez mostek, niczym w starych kreskówkach. Napływające do oczu łzy szybko znalazły drogę ujścia na moich policzkach, jeszcze bardziej drażniąc poparzoną skórę.
- Boisz się mnie? - Mężczyzna pochylił się nade mną tak nisko, że nasze nosy niemal się stykały.
Dostrzegłam, że jego oczy są tak przekrwione, że jasne tęczówki sprawiają wrażenie fioletowych. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem na tyle wyraźnie, że jego wzrok powiódł na moje ramiona.
Dłoń w zimnej, winylowej rękawiczce roztarła krople na moich policzkach, kiedy władczo ujął moją twarz, rozszerzając usta w grymasie, który w zamierzeniu miał być chyba uśmiechem.
- Och, nie mam zamiaru cię zabijać, nie bój się. - Pokręcił głową, po czym odszedł o kilka kroków. Znieruchomiałam ze strachu.
- Ja tylko cię bardzo skrzywdzę. - Jego ton był zdecydowany i lodowaty. - Bardzo, bardzo Cię skrzywdzę...
Wtedy właśnie dostrzegłam stare elektrody do terapii szokowej w jego dłoniach...
    Kiedy metal równocześnie uderzył o moje skronie wydałam z siebie głośny jęk, zaciskając zęby na skórzanym pasie. Tymczasem jedyne co poczułam do zimno elektrod, dotykające mojej skóry i śmiech Jokera dudniący echem po pomieszczeniu.
- Spójrzcie tylko... to dopiero będzie zabawa!

* * *

    Białe światło i głośny, wysoki dźwięk wyrwały mnie z płytkiego snu tak gwałtownie, że nagle znalazłam się na podłodze.
Chwilę zajęło mi dojście do zmysłów, a kiedy mogłam już rozejrzeć się wokół zobaczyłam, że jestem w sali zabiegowej. Obok mnie stały nosze, sądziłam więc, że to z nich musiałam spaść. Podniosłam się, walcząc z silnymi zawrotami głowy i mdłościami, oraz próbując usilnie przypomnieć sobie jak się tu znalazłam.
Skalpele, szczypce, jakieś podłużne, metalowe druty przypominające szpikulce do lodu... standardowe szpitalne śmieci. Zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia. Podłoga była wyłożona lodowatymi płytkami, stąpałam więc po niej ostrożnie, uważając by nie wdepnąć w nic bosą stopą. Gdzieniegdzie widziałam plamy krwi, ale nie miałam pojęcia do kogo mogłyby należeć.
    Dlaczego byłam bosa?
Właściwie miałam na sobie tylko majtki i fartuch, w jaki ubiera się pacjentów do zabiegów. Docierało do mnie przeraźliwe zimno panujące w tym miejscu.
Kiedy wyszłam na korytarz, próbowałam odnaleźć jakiś magazyn, dotrzeć do ubrań, może koców... może jedzenia? Czułam ssanie w żołądku.
Mijając wejście do jednej z sal zobaczyłam po drugiej stronie lustra bladą postać o przekrwionych, podkrążonych oczach. Była mojej postury, ale miała w sobie coś zupełnie obcego...
Usłyszałam w oddali kroki ciężkich buciorów i już chciałam zawołać ich właściciela, ale poczułam nagłe ukłucie w szyi. Myślałam, że to jakiś owad. Niewielka, czarna strzałka nie przypominała jednak żadnej osy, ani...

***

    Obudził mnie przeraźliwy, głośny pisk i jasne światło. Poderwałam się, ale tym razem powstrzymały mnie czyjeś ręce.
- Spokojnie, Harley. Nie powinnaś się teraz przemęczać.
Poznałam ten przyjemnie niski głos. Postanowiłam poddać się temu, co mówił.
- Jasne, panie Jay... - Ziewnęłam.
- Jak się czuje moja dzielna pacjentka? - Mężczyzna wycofał dłoń na moje ramię i przyglądał mi się badawczo. Nie mogłam się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się na jego widok.
- Głodna. - Odparłam szczerze.
- To źle, bo nie jesteśmy w porze obiadowej. - Joker pokręcił głową i zrobił teatralną, rozczarowaną minę. Zaśmiałam się cicho i usiadłam tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. W oczy, na usta, wszystko jedno...
- Może pora na deser, ptysiu? - Zapytałam, całując go zaczepnie.
Nie wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem, więc pocałowałam go ponownie.
- Wystarczy tego dobrego, Harley. - Uciął, odchodząc o krok od noszy na których siedziałam.
Mogłam w końcu rozejrzeć się po pomieszczeniu. Byłam w sali zabiegowej.
Białe prześcieradła, skalpele, te długie, śmieszne narzędzia przypominające szpikulce do lodu, szczypce, zaciski... Wszystko pięknie upaprane krwią.
Chwyciłam za jeden czystszych skalpeli i uśmiechnęłam się do swojego bladego odbicia.
Z kącika oczu popłynęła mi jedna, niewielka krwawa łza.

środa, 29 lipca 2015

Origin pt. 1

"I started a joke..."

    Czułam, jak serce wali mi w piersi z taką siłą, że natychmiast pożałowałam porannej kawy. Obawiałam się, że mój pacjent wyczuje moją ekscytację i uzna mnie za kolejną durną lekarkę, dla której szczytem profesjonalizmu jest ładna, czarna aktówka i chodzenie w ciasnym blond koku i okularach.
Przez chwilę jedynymi towarzyszami w pokoju było moje nikłe odbicie w lustrze weneckim i biurowa lampka dająca dość nikłe, zimne światło. Jeszcze raz czytałam dokumenty dotyczące pacjenta, z którym miałam przeprowadzić sesję.
Imię i nazwisko: N/N
Wiek: N/N
Obywatelstwo: N/N

Nieznane, nieznane, nieznane... Po tej niezbyt pomocnej karcie informacyjnej następowała diagnoza przyjęciowa, której zdążyłam nauczyć się niemal na pamięć.
Byłam doskonale przygotowana. Sama przeszłam około pięciu sesji terapeutycznych z lekarzem poleconym przez mojego przełożonego, byle móc zbliżyć się do celi jednego z najbardziej niebezpiecznych więźniów tej placówki. Szpital dla stanowiących zagrożenie dla społeczeństwa Arkham spisał już tego pacjenta na straty, ale ja miałam zamiar rozgryźć go bez większych problemów. Mógł posuwać się do najwymyślniejszych sposobów manipulacji a ja i tak zobaczyłabym to kim jest, czarno na białym.
    Światło w pomieszczeniu po drugiej stronie przykuło moją uwagę. Do sali wprowadzono wysokiego mężczyznę, na oko czterdziestoletniego, o niezdrowo bladej cerze i przekrwionych oczach. Wyglądał jakby skóra miała zejść z jego ciała płatami, ale spojrzenie zdradzało siłę i wigor jak u dwudziestolatka. Był wręcz... rozbawiony.
Dwóch funkcjonariuszy ubezpieczało wyjście uzbrojonych w wyrzutnie strzałek paraliżujących, podczas gdy dwoje pielęgniarzy poprawiało pasy, jakimi unieruchomiono mężczyznę na transporterze, zmieniając jego pozycje na siedzącą. Przyglądałam się temu, jak mocowali transporter do ściany, po czym odeszli od więźnia i podnosili siatkę, rozdzielającą pomieszczenie na dwie części.
Jeszcze nigdy nie widziałam tylu zabezpieczeń i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że gdyby ten tajemniczy mężczyzna nie był powstrzymywany w ten sposób, nie zawahałby się przed zabiciem mnie ani przez sekundę. Ta myśl wywołała dreszcz na moich plecach.
Strach mieszał się z ekscytacją kiedy w końcu usłyszałam pukanie do gabinetu w którym siedziałam.
- Pani doktor? - Jeden z pielęgniarzy uchylił drzwi. - Przygotowaliśmy pacjenta. Zgodnie z regulaminem przypominam o tym, że nie może pani wejść do pokoju przesłuchań z żadnymi metalowymi, bądź ostrymi przedmiotami, nie może pani zbliżać się do siatki zabezpieczającej na mniej niż metr, oraz uprasza się o nie wykonywanie żadnych gwałtownych ruchów. Będzie pani pod ciągłą obserwacją, dla zachowania tajemnicy lekarskiej nagrywany jest wyłącznie obraz. - Wyrecytował, po czym wyciągnął w moją stronę formularz i długopis. - Proszę o potwierdzenie, że została pani poinformowana o zasadach bezpieczeństwa.
Skinęłam głową nieznacznie, po czym przybiłam pieczątkę i podpisałam się szybko i zamaszyście. Na dole strony widniało teraz Dr N. Med. Harleen Quinzel.
Chciałam ruszyć do drzwi, ale pielęgniarz wskazał na moje włosy.
- Wsuwki. - Powiedział, ostrożnym tonem, jakbym miała go skarcić za potencjalne niszczenie mojej fryzury. - Będę musiał prosić...
- Och, w porządku. - Rozpuściłam kok i odłożyłam wsuwki na biurko. Teraz musiałam paradować z dość swawolnym kucykiem, ale powiedzmy, że to było ostatnie z moich zmartwień.

    Kiedy w końcu znalazłam się przed ciężkimi, metalowymi drzwiami zdawało mi się, że wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. Mimo tego trudno było mi skupić się na kolejnej porcji regulaminowej gadki, tym razem od pracownika ochrony.
- ...w razie jakichkolwiek gwałtownych ruchów, lub na pani znak wkroczy ekipa z paralizatorami i gazem obezwładniającym.
Kiwałam głową, myślami nadal przeglądając strony dokumentacji dotyczące mojego nowego pacjenta.
Sala od środka sprawiała o wiele większe wrażenie, niż zza lustra weneckiego. Proste krzesło na którym miałam siedzieć zdawało się o wiele mniejsze, a światło ostre i zimne.
- Dzień dobry. Nazywam się Harleen Quinzel i jestem twoją nową terapeutką. - Przedstawiłam się, dość oficjalnym tonem.
- Arlekin? Sądziłem, że mają mnie tu przesłuchiwać, a nie rozśmieszać. - Mężczyzna przypatrywał mi się badawczo.
- Cóż, skłamię, jeśli powiem, że po raz pierwszy w życiu słyszę ten żart. Ale nadal mnie bawi. - Uśmiechnęłam się grzecznie. - Jak chcesz, bym się do ciebie zwracała?
- Joker. Dobre żarty to podstawa zajmującej znajomości, czyż nie? - Mogłabym przysiąc, że pokazał wszystkie zęby w szerokim, lekko upiornym uśmiechu.
    Byłam przygotowana na wiele form manipulacji, do jakich mógłby posunąć się 'Joker'. Sądziłam, że będzie starał się grać na moich emocjach jak mistrz marionetek; że zacznie opowiadać o niesprawiedliwości systemu, który należy zniszczyć od środka i nie cofnąć się nawet przed zabijaniem...
Zamiast tego usłyszałam historię, której najmniej bym się spodziewała.
- Mój ojciec miał ciężką rękę, wiesz...?

    Po około pięciu sesjach nadal nie wyszliśmy z tematu trudnego dzieciństwa Jokera. Spodziewałam się, że przynajmniej część z tego jest zmyślona, ale jego reakcje, detale tych wspomnień zdradzały coś zupełnie innego.
Sytuacje w których doznawał przemocy zarówno fizycznej, jak psychicznej zdarzały się tak często, że trudno było zliczyć poszczególne przypadki. Ojciec zwykle posuwał się do przemocy fizycznej, matka natomiast nadużywała alkoholu i kiedy jej go brakowało wypominała chłopcu, że "gdyby urodził się martwy nie musiałaby tkwić w tym bagnie".
Śmierć matki, kiedy miał około trzynastu lat, wyrzuty ze strony ojca i jeszcze więcej przemocy... Trudno było się w tym odnaleźć, zwłaszcza, kiedy pacjent wykazywał amnezję w niektórych aspektach.
Słuchałam tej historii przez godzinę dziennie, następnie przez pół godziny rozmawialiśmy o jego obecnej sytuacji. Z każdej takiej sesji wychodziłam tak wykończona psychicznie, że z trudem byłam w stanie spisać protokoły, przywołując w myślach jego słowa.
Najgorsze było jednak, że on zachowywał w tym wszystkim taką dozę charyzmy i optymizmu, że trudno było mi oprzeć się jego urokowi osobistemu.
Przyznaję, to nieprofesjonalne, ale nie można się też okłamywać:
Miałam osobiste względy w których interesował mnie Joker.

- Jest jeszcze coś... zastanawiałem się, czy pani o tym mówić. - Zmarszczył brwi, jakby nadal zastanawiał się nad tym, czy nie porzucić tematu.
- Uważasz, że to ważne? - Zapytałam.
- Odbieram to jako najważniejsze wydarzenie w moim życiu. - Powiedział, po chwili namysłu.
Cichy głos w mojej głowie podpowiedział mi, że powinnam być wyjątkowo czujna na próbę manipulacji w tej sesji. Odrzuciłam go jednak na dno myśli.
- Jakieś piętnaście...? Piętnaście lat temu poślubiłem piękną dziewczynę, Jeannie. Była młodsza ode mnie, sporo młodsza, ledwie pełnoletnia. Jak kwiat, który ledwie zdążył rozkwitnąć. - Uśmiechał się do swoich wspomnień tak ciepło i szczerze.
"Mój skrzywdzony anioł..." Przeszło mi przez myśl. Pokręciłam lekko głową, chcąc ją odrzucić jak najprędzej.
- Trochę mi ją przypominasz. Może dlatego o tym mówię. - Wzruszył ramionami. - W każdym razie. Jeannie szybko zaszła w ciążę, a ja starałem się znaleźć pracę w której utrzymałbym rodzinę. Miałem być laborantem, ale uwidziało mi się szukać szczęścia w komedii! Cyrki, puby, kluby, ktoś szukał komedianta? Byłem na miejscu. Nikt jednak nie chciał tego samego komika na stałe, bali się pewnie, że będę powtarzać te same żarty, ha!
Nie ukryłam lekkiego uśmiechu.
Dalsza część historii nie była jednak tak radosna. Po krótce Joker stracił żonę i dziecko, kiedy w zaawansowanej ciąży miała w domu wypadek. Poraził ją prąd, nie poznał wielu szczegółów, bo stało się to pod jego nieobecność.
Joker z trudem doprowadził tą historię do końca. Czasem przerywał mu histeryczny śmiech, czasem płacz. Gwałtowna zmienność jego emocji nie przeszkadzała mi jednak w słuchaniu go w skupieniu.
Później znalazł się w złym miejscu i złym czasie.
To wszystko.
Tyle wystarczyło, by ze zwykłego chłopca zrobić szalonego mordercę.

"...but the joke was on me."

    Nikt z nas nie był przygotowany do buntu pacjentów, który obrócił szpital w piekło. Lekarze ewakuowali się, a ochrona budynku, wraz z ekipą antyterrorystów usiłowali 'zneutralizować' pacjentów.
Zneutralizować. Tak to nazwali.
Uznałam, że to chyba najbardziej eleganckie słowo jakim można nazwać zamordowanie kilkunastu osadzonych.
Kierowana instynktem walki lub ucieczki biegłam prosto do celi Jokera, usiłując ocalić go przed tym losem.
Zastałam go siłującego się z drzwiami z dodatkowymi zabezpieczeniami.
- Odsuń się od szyby! - Krzyknęłam, biegnąc do schowka przeciwpożarowego. Wyciągnęłam z niego gigantyczną, ciężką siekierę strażacką i wróciłam, by rozbić barierę dzielącą mnie i Jokera raz na zawsze.
- Co ty tu robisz? - Zapytał, po czym chwycił mnie za rękę i pobiegł w stronę schodów.
- Jak to co? Zabieram cię stąd! - Krzyknęłam, ledwie łapiąc oddech w biegu.
W odpowiedzi roześmiał się szczerze. Kiedy dotarliśmy do jednego z wyjść ewakuacyjnych, rozbiłam kasetkę z kluczem i otworzyłam je, drżącymi rękami.
- To też częśc mojej terapii? - Zapytał, chwytając za klamkę.
- Zaczekaj! - Powstrzymałam go. - Odstrzelą cię zanim jeszcze zauważą kim jesteś. Uniform. - Zwróciłam uwagę i skinęłam, żeby zszedł ze mną piętro niżej.
    Drzwi do magazynu były już naruszone, a wnętrze splądrowane przez tych, którym udało się uciec ze słabiej zabezpieczonych cel.
Joker niemal natychmiast ruszył ku szafkom z pistoletami gazowymi, ale świecił już pustkami.
- Rozbieraj się. - Rzuciłam ostro, szukając fartucha w jego rozmiarze.
- Tu i teraz? Nie sądziłem, że jesteś taka szybka... - Zlustrował mnie, po czym rozpiął pomarańczowy kombinezon.
Odwróciłam się od niego, żeby nie zobaczył jak się rumienię i w końcu rzuciłam mu komplet w który mógł się przebrać, by wyglądać na pielęgniarza.
- O, macie nawet rękawiczki... fioletowe. - Rzucił rozbawiony, wyciągając jedną z pudełka i przymierzając, ale ja chwyciłam go za ramię i pociągnęłam w stronę wyjścia.
Droga była zadymiona, a ja nie ryzykując wdychania potencjalnego gazu pieprzowego, albo innego, gorszego świństwa, zasłoniłam twarz łokciem. Joker poszedł w moje ślady, po czym wybiegliśmy z budynku.
    Nie miałam pojęcia gdzie udać się dalej, ale wydawało się, że on zna drogę w odpowiednie miejsce, więc co sił w nogach biegłam za nim. Jak na osobę trzymaną w zamknięciu zachował niebywałą wręcz kondycję. Lasy okalające Gotham były gęsto porośnięte, mokre i pełne kolczastych krzewów, a on mknął przez nie jakby robił okrążenia wokół boiska.
Ja traciłam już oddech i powoli wysiadałam.
- Panie Jay! - Zawołałam, kiedy potknęłam się o jakąś ostrą gałąź, rozcinając swoje udo i lądując jak kot na czterech łapach, po kostki w błocie.
- Już niedaleko. - Wrócił po mnie, podnosząc mnie z łatwością na równe nogi i otrzepując z liści.
Dalej biegliśmy, trzymając się za ręce, a ja nie czułam ani bólu, ani zimna, pomimo tego, że nad Gotham rozpętała się burza.
Po ponad dwóch godzinach morderczego biegu znaleźliśmy się na terenie jakiegoś zakładu chemicznego. Na jednym z lepiej oświetlonych budynków dostrzegłam logo "ACE Chemicals".
Spodziewałam się, że Joker spróbuje odnaleźć tu dawnych znajomych, przypomniałam sobie jak wspominał o swojej przeszłości jako laboranta w podobnym miejscu.
Skryłam się pod dachem, obserwując jak wyłamuje kłódkę w masywnych drzwiach oznaczonych chyba wszystkimi możliwymi znakami toksyczności i niebezpieczeństwa.
- Nie bój się, już prawie jesteśmy na miejscu. - Dotknął mojej twarzy, po czym wszedł do środka.
Nie zadawałam pytań. Nie potrafiłam nawet oprzeć się jego urokowi. Podążałam za mężczyzną, jak ćma lecąca do światła na swoje stracenie.
- Już prawie... - Rozglądał się przez chwilę wokół, po czym po prostu ujął mnie za rękę i poprowadził na schody. Przejście na drugą stronę budynku prowadziło nad prawie pełnym zbiornikiem toksycznych odpadów. Zadrżałam, kiedy dotarł do mnie ich duszący, potworny zapach. I kiedy chciałam zapytać co jest "na miejscu", Joker z całą siłą wypchnął mnie przez barierki.