sobota, 1 sierpnia 2015

Origins pt. 2

    Obudziłam się z przerażeniem zdając sobie sprawę, że nadal jestem w szpitalu Arkham. Czułam nieznośne pieczenie, jakbym była poparzona na całym ciele, ale to było jedno z moich mniejszych zmartwień. Zdałam sobie sprawę, że w placówce opanowanej przez osadzonych jestem prawdopodobnie jedynym pracownikiem medycznym w dodatku przypiętym do stołu skórzanymi pasami.
Desperacko próbowałam rozejrzeć się wokół, ale mój kark był niesamowicie sztywny, przez co uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch.
- O mało nie złamałaś sobie kręgosłupa w tym zbiorniku. Nikt nie kazał ci skakać na główkę, Harley... - Głos Jokera był gdzieś za mną, przerywany metalicznymi odgłosami, których źródła nie znałam.
    "Zabije mnie. On mnie zabije."
Dopiero teraz uświadomiłam sobie powagę i nieuchronność tej sytuacji.
Joker przede wszystkim był niebezpiecznym seryjnym mordercą, dlaczego miałby oszczędzać mnie. Dlaczego mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że odrobina empatii...
Czułam jak serce wali mi w piersi z taką siłą, że gdyby nie pas poniżej moich ramion, prawdopodobnie wyskoczyłoby wprost przez mostek, niczym w starych kreskówkach. Napływające do oczu łzy szybko znalazły drogę ujścia na moich policzkach, jeszcze bardziej drażniąc poparzoną skórę.
- Boisz się mnie? - Mężczyzna pochylił się nade mną tak nisko, że nasze nosy niemal się stykały.
Dostrzegłam, że jego oczy są tak przekrwione, że jasne tęczówki sprawiają wrażenie fioletowych. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem na tyle wyraźnie, że jego wzrok powiódł na moje ramiona.
Dłoń w zimnej, winylowej rękawiczce roztarła krople na moich policzkach, kiedy władczo ujął moją twarz, rozszerzając usta w grymasie, który w zamierzeniu miał być chyba uśmiechem.
- Och, nie mam zamiaru cię zabijać, nie bój się. - Pokręcił głową, po czym odszedł o kilka kroków. Znieruchomiałam ze strachu.
- Ja tylko cię bardzo skrzywdzę. - Jego ton był zdecydowany i lodowaty. - Bardzo, bardzo Cię skrzywdzę...
Wtedy właśnie dostrzegłam stare elektrody do terapii szokowej w jego dłoniach...
    Kiedy metal równocześnie uderzył o moje skronie wydałam z siebie głośny jęk, zaciskając zęby na skórzanym pasie. Tymczasem jedyne co poczułam do zimno elektrod, dotykające mojej skóry i śmiech Jokera dudniący echem po pomieszczeniu.
- Spójrzcie tylko... to dopiero będzie zabawa!

* * *

    Białe światło i głośny, wysoki dźwięk wyrwały mnie z płytkiego snu tak gwałtownie, że nagle znalazłam się na podłodze.
Chwilę zajęło mi dojście do zmysłów, a kiedy mogłam już rozejrzeć się wokół zobaczyłam, że jestem w sali zabiegowej. Obok mnie stały nosze, sądziłam więc, że to z nich musiałam spaść. Podniosłam się, walcząc z silnymi zawrotami głowy i mdłościami, oraz próbując usilnie przypomnieć sobie jak się tu znalazłam.
Skalpele, szczypce, jakieś podłużne, metalowe druty przypominające szpikulce do lodu... standardowe szpitalne śmieci. Zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia. Podłoga była wyłożona lodowatymi płytkami, stąpałam więc po niej ostrożnie, uważając by nie wdepnąć w nic bosą stopą. Gdzieniegdzie widziałam plamy krwi, ale nie miałam pojęcia do kogo mogłyby należeć.
    Dlaczego byłam bosa?
Właściwie miałam na sobie tylko majtki i fartuch, w jaki ubiera się pacjentów do zabiegów. Docierało do mnie przeraźliwe zimno panujące w tym miejscu.
Kiedy wyszłam na korytarz, próbowałam odnaleźć jakiś magazyn, dotrzeć do ubrań, może koców... może jedzenia? Czułam ssanie w żołądku.
Mijając wejście do jednej z sal zobaczyłam po drugiej stronie lustra bladą postać o przekrwionych, podkrążonych oczach. Była mojej postury, ale miała w sobie coś zupełnie obcego...
Usłyszałam w oddali kroki ciężkich buciorów i już chciałam zawołać ich właściciela, ale poczułam nagłe ukłucie w szyi. Myślałam, że to jakiś owad. Niewielka, czarna strzałka nie przypominała jednak żadnej osy, ani...

***

    Obudził mnie przeraźliwy, głośny pisk i jasne światło. Poderwałam się, ale tym razem powstrzymały mnie czyjeś ręce.
- Spokojnie, Harley. Nie powinnaś się teraz przemęczać.
Poznałam ten przyjemnie niski głos. Postanowiłam poddać się temu, co mówił.
- Jasne, panie Jay... - Ziewnęłam.
- Jak się czuje moja dzielna pacjentka? - Mężczyzna wycofał dłoń na moje ramię i przyglądał mi się badawczo. Nie mogłam się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się na jego widok.
- Głodna. - Odparłam szczerze.
- To źle, bo nie jesteśmy w porze obiadowej. - Joker pokręcił głową i zrobił teatralną, rozczarowaną minę. Zaśmiałam się cicho i usiadłam tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. W oczy, na usta, wszystko jedno...
- Może pora na deser, ptysiu? - Zapytałam, całując go zaczepnie.
Nie wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem, więc pocałowałam go ponownie.
- Wystarczy tego dobrego, Harley. - Uciął, odchodząc o krok od noszy na których siedziałam.
Mogłam w końcu rozejrzeć się po pomieszczeniu. Byłam w sali zabiegowej.
Białe prześcieradła, skalpele, te długie, śmieszne narzędzia przypominające szpikulce do lodu, szczypce, zaciski... Wszystko pięknie upaprane krwią.
Chwyciłam za jeden czystszych skalpeli i uśmiechnęłam się do swojego bladego odbicia.
Z kącika oczu popłynęła mi jedna, niewielka krwawa łza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz